Jesień

Jesień
Powsin

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

niedziela, 28 kwietnia 2013

Zwariowana gęś



             
Zwariowana Gęś
              Raz na 568 lat rodzi się jedyna w swoim rodzaju Zwariowana Gęś. Legenda głosi, że zakręcone zielone pióro wyrwane z jej kupra podczas wiosennej równonocny potrafi zdziałać prawdziwy cud! Zwariowana Gęś jest niezwykle szybka i przebiegła, zatem niemożliwością jest złapać taką gęś, że już nie wspomnę o wyrywaniu czegokolwiek z jej gęsiego ciałka. Pewnego dnia znalazł się jednak ktoś, kto tego czynu niezwykłego dokonał. Ale po kolei…
              Był sobie pewien troll o imieniu Orzech (wszystkie trolle otrzymują imiona pochodzące od nazw drzew), ale i tak wszyscy wołali na niego Orzeszek, bo jak na trolla był niezwykle małego wzrostu ( miał dwa metry wysokości, podczas, gdy przeciętny dorosły troll osiąga cztery do pięciu metrów). Ale to nie wszystko…nie dość, że był malutki, to jeszcze był strasznym pechowcem. Zawsze przechodził pod drabiną, czarne koty kilka razy dziennie ( chyba już tylko z czystej złośliwości!!!) przebiegały mu drogę a wszystkie lustra same pękały w jego obecności.
              Pewnego dnia Orzech postanowił opuścić rodzinną wioskę i udać się w świat w poszukiwaniu szczęścia.
              Niestety już pierwszego dnia podróży spotkało go nieszczęście. Most, po którym przechodził zawalił się. Rozłoszczona boginka żyjąca w rzece, do której wpadł, kazała mu odbudować mostek do wiosny, pod groźbą przemienienia go w posąg przedstawiający młodego trolla rzucającego dyskiem. Troll nie miał zielonego pojęcia, co to takiego ten dysk, ale wolał nie ryzykować, więc wziął się za budowę. Był silny, więc budowa szła szybko. Jednak za każdym razem, gdy miał już kończyć, most zawalał się, a boginka wrzała ze złości i wymyślała coraz to dziwaczniejsze posągi, w które zamieni wstrętnego „destruktora mostów” – tak właśnie na niego mówiła.
              Termin zakończenia budowy dobiegał końca, następnego dnia boginka miała go zaczarować. Zrezygnowany troll nie miał już sił. Zapadał zmierzch, gdy poszedł poszukać czegoś do zjedzenia i o mało sam nie został zjedzony. W jaskini natknął się na smoka, który pożerał właśnie małą gąskę. Orzechowi zrobiło się żal bezbronnego stworzenia, więc postanowił je uratować. W końcu, co miał do stracenia: albo pożre go łuskowaty potwór albo jakaś zielona naga nimfa zamieni go w rybę na pustyni.
Chwycił więc gęś za ogon i ciągnął z całych sił. Gęś rozdarła się przeraźliwie i zaczęła (ku zdziwieniu trolla) bardzo brzydko przeklinać!
- Ty okrutniku!!! Puszczaj mój ogon!!! Pognieciesz mi piórka!!! Sama sobie dam radę!
- Właśnie widzę, jak ci to świetnie idzie!!!- Orzech starał się przekrzyczeć ryk rozwścieczonego smoka. – Co ty tam robisz?!
- Czytam książkę!!!- zakpiła gęś.
- Nie musisz być nieuprzejma! Staram ci się pomóc!!!
Gęś ponownie zaklęła paskudnie i kopnęła trolla prosto w oko.
- To ja się staram uratować twój pierzasty kuper, a ty mi tak się odwdzięczasz??
Nagle smok zaryczał boleśnie i nieprzytomny zwalił się na ziemię.
- No…- rozległ się stłumiony gęsi głos z wnętrza smoczej paszczy. – I już po sprawie… Zemdlał. Zawsze mdleją, gdy im się zęby mądrości wyrywa!
- Jak to? – spytał zaskoczony.
- No, co „jak to”? Jestem dentystą! A niech to gęś kopnie…utknęłam!!! Hej ty tam!!! Pomóż mi stąd wyjść!!!
- To on cię wcale nie zjadał???
- No coś ty, oszalał? Przecież smoki nie jedzą gęsi…no…a teraz na serio możesz się na coś przydać… ciągnij!
Troll chwycił za jedyne wystające z kupra zakręcone pióro i pociągnął z całej siły. Nagle pióro wyskoczyło z kupra, gęś z paszczy smoka a z dzioba gęsi wyjątkowo szpetne przekleństwo.
- Ale narobiłeś…wyrwałeś moje piórko!
- O rany! – zatroskał się. – Przepraszam!
- Ty chyba nic nie kapujesz!!! To było MAGICZNE pióro!
- O rety!- ucieszył się- No to mam trzy życzenia???- spytał rozpromieniony.
Gęś popatrzyła na niego z irytacją.
- Ktoś tu się chyba za dużo bajek naczytał… Tylko jedno życzenie! I streszczaj się, bo muszę obskoczyć jeszcze innych klientów!
Teraz, pomyślał Orzeszek, moje życie nabrało sensu…mam JEDNO życzenie… na, co by tu je przeznaczyć…o rety…muszę ukończyć ten most, bo nimfa mnie w coś przemieni i nici z życzenia… Nagle pióro rozbłysło zielonym płomieniem i jego oczom ukazał się wspaniały nowy most w miejscu starego, zrujnowanego.
Orzech ucieszył się bardzo, ale po chwili spochmurniał.
Gęś stała jak wryta.
- To jest twoje życzenie?! Most?
- No…yyy…w sumie, to nie…tak naprawdę, to chciałem zostać największym szczęśliwcem na świecie…- przy tych słowach troll zachlipał głośno.
Gęsi zrobiło smutno.
- No…- poklepała go po łydce (bo nie mogła dosięgnąć ramienia)- Przestań się mazać…taki duży chłop a tak chlipie. – I na pocieszenie dodała – To przecież bardzo ładny most, śliczny wręcz!
Troll opowiedział Gęsi o całym swym nieszczęśliwym życiu i o tym, jak zrujnował most nimfie.
- Słuchaj…a może ty nigdy nie byłeś pechowcem! Przecież wyrwałeś moje magiczne piórko, do którego nawiasem mówiąc byłam bardzo przywiązana, ale mniejsza z tym. Musisz wiedzieć, że jeszcze nikomu przed tobą nie udało się tego dokonać. Miałeś prawdziwe szczęście, że mnie spotkałeś. No… ja również miałam szczęście spotykając ciebie, bo…yyy- Gęś wyglądała na nieco zmieszaną- Muszę przyznać, że uratowałeś dziś moją pierzastą skórę…Gdyby nie ty, to utknęłabym tam na dobre. Dziękuję.
- Nie ma za co- rozpromienił się Orzech. – Mam na imię Orzech…a ty?
- Gęgolina! Wiesz, co? Może masz ochotę na herbatkę…wiesz…mam takie dobre ziółka…na pewno ci zasmakują…
- Z miłą chęcią, Gęgolino!
I tak, herbatka w chatce Zwariowanej Gęsi stała się początkiem wspaniałej przyjaźni. Od tamtej pory Orzecha nie spotkało żadne nieszczęście, lecz już nigdy troll nie wszedł na żaden most.

O zgniłym kolanie i nie tylko...



Tytuł: O zgniłym kolanie i nie tylko

I. Na podwórku
            Dawno, dawno temu, za ośmioma rzekami, za czterema zagrodami z lwami, za pięcioma mostami, za trzema polami, za siedemnastoma płotami, za przerośniętym krzakiem czarnej porzeczki, za… Mówiąc krótko - baaaaardzo daleko stąd, żyło sobie plemię obrzydliwych gnomów w wiosce zwanej Brzydalowicami. Gnomy, jak to gnomy, były małe, brzydkie i wredne. Całymi dniami nie robiły nic, tylko biegały i przedrzeźniały się nawzajem. Ze szczególnym upodobaniem zaś wyśmiewały pewnego małego, wyjątkowo „brzydkiego” współplemieńca („brzydkiego” w mniemaniu gnomów, zaś wg ludzkich kryteriów piękna, gnomik ten stanowił wyjątkowo śliczny egzemplarz gnoma).
- Brzydal, brzydal! – wrzeszczały gnomy.
Ów niewyrośnięty „Brzydal” tak naprawdę miał na imię Raficicus Micro Brzydalu, co daje w skrócie: Rafcik.
Rafcik był „zakałą” gnomiego rodu. Nie wysysał kurom krwi, nie palił porzuconych przez ludzi niedopałków papierosów, nie ciągnął kotów za ogon, a co najgorsze… był uprzejmy.
            Pewnego dnia mama Rafcika powiedziała do swego jedynka:
- Mój jedynaku!
- Tak mamo?
Gnomka westchnęła ciężko.
- Jesteś już dużym gnomikiem. Źle cię wychowałam – [czyli w mniemaniu ludzi dobrze] – Och! Nie będę owijać w bawełnę… Jako gnom jesteś do niczego: nie wyrywasz muchom skrzydełek, nie wyśmiewasz się ze starszych. Ba! Nawet swych rówieśników nie wyśmiewasz!
Gnomik smutno opuścił głowę i słuchał dalej.
- Idź zatem, brzydalku w świat i tam poszukaj swego przeznaczenia. – Gnomka otarła ukradkiem łzę i dodała szeptem – I tylko nie mów nikomu, że tak ładnie się do ciebie zwracam!
- Dobrze mamo.
Gnomka zapakowała do maleńkiego worka kilka gnomich przysmaków, m. in. zielone grzybki, spleśniały serek – fetorek, którego receptura stanowiła rodową tajemnicę mamy gnomika. To właśnie ów serek sprawiał, że na ich nierównych spiczastych zębach osadzał się fioletowo – żółty osad wydzielający niezwykle silny fetor (stąd jego nazwa).
            Gdy wychodził wcisnęła mu jeszcze do kieszonki niewielką karteczkę.
- Weź tę recepturę serka – fetorka, może kiedyś ci się przyda…
- Dziękuję, pożegnaj proszę ode mnie tatę.
            Brzydalek zarzucił tobołek na plecy i wyszedł z chatki. Kuzyni Rafcika nie mogli odmówić sobie przyjemności ze sprawienia przykrości małemu banicie. Wystawili swe odrażające gęby za okna i krzyczały za oddalającym się młodzikiem:
- Spadaj Brzydal! I nigdy więcej nie wracaj, ty smerfie!
- Nie ślij kartek! Bo i tak nie umiemy czytać! He he!

II. W szerokim świecie
            Trzy dni później nasz bohater był już bardzo daleko od swojej wioski. Pogoda była elfio piękna. Ptaszki śpiewały, kwiatki pachniały, motylki latały, pszczółki brzęczały etc. Słońce miało się już ku zachodowi, gdy Rafcik dotarł do legendarnego Korzeniowego Boru. Nawet nie zdążył zastanowić się skąd wzięła się ta nazwa, gdyż ledwo co wstąpił między wysokie drzewa od razu potknął się o jeden z wystających korzeni, które wyrastały z ziemi tworząc zbitą siatkę. Nasz wędrowiec przewrócił się raniąc sobie okrutnie kolano.
- Ojej! – zaklął. – Rozbiłem sobie kolano!
            O zmierzchu rozpalił niewielkie ognisko i zjadł kilka grzybków. Nie miał apetytu. Tak jakoś było mu strasznie smutno i samotnie. Chciał z kimś porozmawiać. Gdy zasnął śniło mu się, że biega po łące (bardzo powolutku, bo przecież ma rozbite kolano!) i słyszy, że ktoś woła go po imieniu. Był to bardzo miły głos, dobiegający, tak jakoś… z bardzo bliska.
            Rankiem obudził go okropny ból w kolanie, Gdy potarł ręką spuchnięte kolano usłyszał piskliwy głos:
- AŁA!
Przestraszony gnom rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie zauważył. Wzruszył ramionami i ponownie potarł kolano.
- Powiedziałem „AŁA”, głuchy jesteś, czy jak?!
Zdezorientowany spojrzał na kolano, a ono miało… usta!
- No i co się tak gapisz? Gnijącej ranki nigdy nie widziałeś?
- Ja…- wystękał gnom.
- Ech…wszyscy tak reagują, gdy widzą gadające kolano. Nie ma sprawy stary, już się przyzwyczaiłem. To jak tam cię zwą?
- Raffficicccus Mmmmicro Brzydddalus…- odparł niepewnie- W skrócie Rrrafcik.
- A ja Wielgus Bolus Kolanus, w skrócie… Ałka.
- Bardzo mi miło.
- No to mój drogi Rafciku, przejdźmy od razu do rzeczy. Sprawa jest raczej prosta, aby się mnie pozbyć musisz mnie wyleczyć!
- Ale… dlaczego miałbym się ciebie pozbywać?
- No bo ja nie jestem zwykłą ranką, tylko ranką GNIJĄCĄ!
- Ale, ja już tak dawno z nikim nie rozmawiałem, z nikim… kto byłby dla mnie tak miły. Ja… ja w ogóle nie mam nikogo… żadnego przyjaciela…
Ałka zacmokał z udawanym politowaniem.
- Biedna sierotko, czy ty przypadkiem nie doznałem jakiegoś urazu w główce podczas upadku?
            Brzydalek zrozumiał aluzję, więc opowiedział Ałce o swoim smutnym życiu w Brzydalowicach.
- No dobra, stary. Tylko mi się tu nie maż. Możemy zostać przyjaciółmi, ale… tylko na pewien czas.
Rafcik uśmiechnął się szeroko i mocno przytulił swego nowego PRZYJACIELA.
- Ej! No co ty! Nie tak mocno! – upomniało się kolano. – Nie zapominaj, że ja cię przecież bolę!
- Oczywiście! – gnom nieco opanował się i owłosionymi rączkami wytarł łzy szczęścia.
- Jak już wspomniałem zostaniemy przyjaciółmi, ale tylko na pewien czas, bo przecież nie mogę cię boleć i gnić przez całe twoje życie! Zrozum, dla mnie to też jest męczące. Musisz mnie wyleczyć.
- Ale jak?
- Po pierwsze musimy zwędzić jakąś łyżeczkę, bo lekarstwo podaję się łyżeczką!
- „Zwędzić”?
- No… „wypożyczyć”! Potem musimy kupić lekarstwo.
- A jak zdobędziemy pieniążki?
- Trzeba je zarobić. To żaden problem, za tym lasem jest sad. Pozrywamy jabłka i sprzedamy je przy drodze do Nowego Worka. Potem „wypożyczamy” łyżkę z jakiejś gospody i idziemy do apteki „Pod zatrutym Jadem”. Tam kupujemy odpowiednie „ziółka”, karmisz mnie nimi, ty zdrowiejesz i… tu się nasze drogi rozchodzą.
- Plan choć skomplikowany pojąłem w mig. Zatem ruszajmy, drogi przyjacielu! W nieznane! Po chwałę i…
- Dobra, dobra, tylko się tak nie podniecaj – Ałka sprowadził go na ziemię – Idziemy.



III. W sadzie
            Pyzata buzia Księżyca jasno oświetlała sad. Gnom łatwo przelazł przez ogrodzenie, bo ktoś wyrwał kilka sztachet. Nasłuchiwał. Z pobliskiego stawu dobiegał cichy rechot żab. Pohukiwania sowy i melodia świerszczy dodawały grozy tej nocnej scenerii.
- Ałka!
- Szeptaj ciszej, sflaczały móżdżku, bo nas nakryją!
- Ale ja się boję… nogi mi się trzęsą…
- Wiem… czuję.
- Czy na pewno dobrze robimy? Przecież to kradzież!
- Hmmm. Spójrz na to z innej strony. Jesteś przecież gnomem, gnomy chlubią się złodziejstwem. Wobec czego twoja mama byłaby z ciebie dumna!
- Chyba masz rację…
- No to do dzieła.
            Rafcik wskoczył na pierwsze z brzegu drzewo i zaczął upychać małe jabłuszka po kieszeniach, za koszulę i gdzie się tylko dało. Kilka jabłek zjadł na miejscu. Były niezwykle słodkie i soczyste. Ałka zjadł tylko  dwa, ale wg gnoma, jak na kolano to i tak o dwa za dużo. Obładowany z trudem przedostał się przez dziurę w płocie. Resztę nocy przespał schowany
w lisiej norze.
            Nazajutrz przy drodze jabłka sprzedawały się świetnie. Ludzie patrząc z politowaniem na nieprzeciętnie odrażającego skarlałego człowieczka, w dodatku z na wpół spleśniałym kolanem, brali po kilka, kilkanaście jabłek płacąc niezwykle hojnie. Niekiedy nawet płacili nic nie biorąc. Kolano bolało okrutnie, ale Rafcik nie chcąc urazić przyjaciela nic o tym nie wspomniał. Zarobili dużo, więc zgodnie z planem niezwłocznie ruszyli do Nowego Worka.

IV. Nowy Worek
            Późnym popołudniem dotarli do miasta, na skraju którego znajdowała się gospoda o wdzięcznej nazwie: „U Zochy – Super Gospochy”. Weszli do środka ale zamiast spodziewanej „Zochy” podszedł do nich gospodarz z wyjątkowo kwaśną miną, która rozpromieniła się w najpiękniejszy uśmiech, tuż po tym, jak Rafcio rozsupłał mieszek. Przyniesiono im masę różnych pyszności (szkoda papieru na wymienianie jakich, gdyż to co wg gnomów uchodzi za pyszne, w mniemaniu ludzi jest wręcz odwrotne!).
- No malutki –szepnął Ałka, gdy gnomie najadł się do syta – pora zwędzić łyżkę!
- Ugh… znowu mam coś kraść?
- A co? Myślisz, że gospodarz odda ci łyżkę od tak sobie?
- Uważam że wystarczy ładnie poprosić.
- Mój drogi, ludzie już nie są tacy jak kiedyś…
Podczas, gdy z rany sączył się monolog i ropa, Rafcik podszedł do gospodarza i grzecznie spytał:
- Proszę pana, wszystko było przepyszne, ale… czy mógłbym zatrzymać tę łyżkę? Bo widzi pan… jest mi ona strasznie potrzebna, musze nią podać lekarstwo dla mojego kolana.
Gospodarz „trawił” chwilkę słowa dziwnego obcego. Z całą pewnością nie przetrawił ich do końca, o czym świadczyła jego kwaśna mina, lecz odrzekł uprzejmie:
- Ależ oczywiście!- uśmiechnął się równie pięknie i fałszywie jak poprzednio – Proszę bardzo, na koszt firmy!
- Dziękuję, do widzenia! – odparł szczęśliwy gnom.
            Kilka ulic dalej znajdowała się apteka, której szukali. Znaleźli ja bardzo szybko, gdyż prowadziły do niej wielkie reklamy z napisami typu: „Tylko u nas! Zielsko, zioło, ziółko!”, „Wyleczymy was z każdej choroby, od lumbago po natrętnego domokrążcę!”. Kupili odpowiednie lekarstwa (kolano samo wybrało, co aptekarza nie zdziwiło w ogóle). Były tam jakieś liście i suszone grzyby, które powodowały jakieś „halucynacje”, ale te „medyczne” nazwy i tak nic nie mówiły naszemu bohaterowi. Ałka widać znał się na rzeczy, jak prawdziwy lekarz.
Gnom wyszedł na zewnątrz. W jednej ręce trzymał lekarstwa a w drugiej łyżkę. Nagle zasmucił się. Przecież teraz Ałka wyzdrowieje i już się więcej nie zobaczą! No, ale musi się przecież zachować honorowo i dotrzymać obietnicy! Nagle przed oczyma przeleciały mu wszystkie wspólnie spędzone chwile, jakże pięknie było mieć tak bliskiego (w dosłownym tego słowa znaczeniu) przyjaciela. Pogrążony w smutnych myślach Rafcik nie zauważył ostatniego stopnia schodów i upadł prosto w kałużę.
- Ale klops!!! – wrzasnęło kolano. – Łyżka zabrudzona! To koniec!
- Jak to? – Rafcio nie wiedział, co się dzieje, łzy stanęły mu w oczach.
- Nie możesz mi dać lekarstwa brudną łyżką!!! Wiesz ile tam jest chorobotwórczych  bakterii!?
Gnomik nie wiedział, co to „bakterie” ale w ustach jego przyjaciela brzmiało to niezwykle groźnie. Zdesperowany Brzydal zaklął tak wulgarnie jak tylko potrafił: - A niech, a niech to, a niech to!
- Nie płacz – Ałka uspokoił się nieco. – Trudno, teraz już na zawsze będę cię usiał boleć. Nie martw się, przecież są o wiele gorsze choróbska od spleśniałych kolan, co nie? Jakoś damy sobie radę!
            Zmęczony wydarzeniami dnia rozżalony i zapłakany gnom położył się w cieniu drzewa i zasnął. Obudził się późnym popołudniem. Zdawało mu się, że słyszy czyjś chichot, jakby Ałki i… jakiś taki… KOBIECY! Raficicus usiadł raptownie zobaczył jak jego kolana zbliżają się do siebie.
- Co tu się dzieje!?
Oba kolana zmieszały się i zaczerwieniły, co zaprocentowało ostrym bólem.
Ranka starał się wyjaśnić najlepiej jak potrafił: - Pozwól , że ci przedstawię pannę Ałeczkę!
- „Pannę Ałeczkę”?! – spytał rozłoszczony.
- Yyy… tak, bo widzisz, gdy przewróciłeś się, to w kałuży było jakieś szkiełko i skaleczyłeś sobie drugie kolano… Dalszą część już znasz… - tłumaczył się Ałka- A niech to! – wrzasnął po chwili. – Wybacz mi Rafciu! Oszukałem cię! Wiesz… ja nigdy nie miałem przyjaciela. Każdy, kto zrobił sobie mnie na kolanie wrzeszczał tylko: „A niech to szlag!” „Przeklęte kolano, ależ boli!” Nawet nie wiesz, jak mnie te słowa raniły. Aż spotkałem ciebie, jedyną istotę, która zapytała: „Ale dlaczego mam się ciebie pozbyć?” Od razu mnie zaakceptowałeś – Usta na kolanie rozdziawiły się szeroko i głośno chlipały. – A ja byłem taki dumny, nie chciałem przyznać, że też pragnąłem przyjaźni i dlatego posunął się do oszustwa! Przecież łyżkę można umyć! Nie liczę, że mi wybaczysz, ale… pozwól pannie Ałeczce choć przez kilka dni nacieszyć się tak wspaniałym towarzystwem, jakie ty stanowisz…
Gnomik nie zastanawiał się długo.
- Och Ałko! – wykrzyknął rozpromieniony- Oczywiście, że ci przebaczam! Przecież od czego są przyjaciele!
- Ale… ale my cię bolimy…
- Przecież na tym właśnie polega przyjaźń! Na poświęceniu!!!
Ałka rozpromienił się.
- Przytul mnie maluchu i to zaraz!
Rafcik ucałował swoje kolano i mocno uścisnął. Łzy szerokim strumieniem spływały mu po policzkach. Szukając chusteczki w kieszeni spodni znalazł karteczkę, którą dała mu mama.
- O! Receptura Serka – Fetorka! Zupełnie o niej zapomniałem…
- Serka – Fetorka? – wrzasnęła panna Ałeczka. – „Śmierdziucha – fetorzaka”? Na południu ludzie płacą krocie choćby za okruszek tego serka!
- No to chodźmy tam, otworzymy własną gospodę!
- Świetny pomysł przyjacielu! Pomyśl tylko: smród twoich gnijących kolan, to dopiero będzie reklama!

I tak przyjaciele ruszyli przed siebie. Na południe.